wtorek, 29 września 2015

Makaron w sosie śmietanowym na dzień jak co dzień



Kiedy dni bywają smutne jak dziś,
to choćby nie wiem jak by się człowiek starał,
to i tak go dopadnie ponury nastrój.
Na nic zda się marzenie o złotej jesieni, kiedy za oknami straszy.
Kuchnia, jeszcze do niedawna oblewana promieniami słońca,
wysyła jednoznaczne sygnały: "nie wchodź", "nic nie rób", "nie dzisiaj".
Nie, u mnie nie jest tak łatwo.
Zgłodniała gromadka przyjdzie zaraz na obiad,
a jak go nie znajdzie, to rzuci się na zapychajace tosty z serem.
Szybko więc wstawiam wodę na makaron, w międzyczasie kroję i doprawiam mięso,
a kiedy zaczyna się podsmażać i wydzielać zachęcające zapachy,
to przestaję żałować,
że wzięłam się za gotowanie.
Mięso szybko jest gotowe, a kremista śmietanka kończy obiadowe dzieło.
Tak to ja mogę gotować,
ale i tak już tęsknię za poważniejszym wyzwaniem.
Chyba niedługo wymyślę jakiś wieloskładnikowy zestaw,
o czym ośmielę się Was niebawem powiadomić.

Makaron w sosie śmietanowym z kurczakiem

Składniki:

400-500 g piersi z kurczaka
500 g makaronu w formie kokardek
1 śmietana 12 %
1 mała cebula
odrobina parmezanu do posypania
sól wg uznania, szczypta pieprzu, czerwona mielona papryka ( 1/5 łyzeczki )
olej do smażenia

Mięso z piersi kurczaka, myję i kroję w dość dużą kostkę. Dodaję przyprawy i podsmażam na oleju.
Po 5 min dodaję dość grubo posiekaną cebulę. Po następnych 5 min wlewam odrobinę wody, dobrze mieszam wszystkie składniki, przez cały czas podsmażając. Następnie stopniowo uzupełniam wodę, ale tylko tak, aby przykryła mięso. Po ok.15 min zagęszczam sos śmietaną, a po 2-3 min zdejmuję garnek z płyty. Dodanie odpowiedniej porcji śmietany zależy od ilości sosu, który chcecie sporządzić. Podawane proporcje możecie spokojnie podzielić na połowę, jesli gotujecie dla 2-3 osobowego grona.
Do przygotowanego sosu wrzucam ugotowany wcześniej makaron al dente, dobrze mieszam, a po przełożeniu na talerze posypuję parmezanem.













niedziela, 27 września 2015

Niedzielny couscous z lawiną wspomnień


Gdyby ktoś w naszej okolicy poszukiwał zapachu śródziemnomorskiej kuchni
lub chciałby przywołać tęskną falę uczuć za egzotycznymi wakacjami,
to powinien trafić do nas.
W niedzielę często jadamy couscous.
Nie zaprzeczam, że i często bywa u nas na stole nie tylko od swięta.
Ten niedzielny jest jednak wyjatkowy.
Jego gotowanie to czysta przyjemność.
W normalny dzień byłabym wściekła, że muszę się zająć górą warzyw
i jeszcze pamiętać o ich stopniowym wrzucaniu do sosu.

W weekend sprawy wyglądają inaczej, bo nawet drobna, niepozorna kaszka
może być sprawcą niemałego zamieszania, ale z pozytywnym oddźwiękiem.
Kiedy tylko zaczynamy gotowanie sosu, to każdy wchodzi do kuchni z lekkim rozrzewnieniem,
a westchnieniom i zwierzeniom nie ma końca.
Gdy nad parującym się sosem pojawia się couscous,
wówczas uczucia sięgają zenitu.

Kto nigdy nie doświadczył pobytu w tunezyjskim domu, ten nie zrozumie.
Zapach tego tunezyjskiego specjału kojarzy mi się z wielką, rozświetloną kuchnią,
teściową mieszającą konkretnych rozmiarów michę z couscousem,
plączącymi się wokół nóg dziećmi,
radosnymi  rozmowami z pogodnymi sąsiadami zza płotu,
mieszanką języków i niewinnym przekomarzaniem,
uczuciem bliskości i bycia razem w jednej, wielkiej rodzinie.
W naszym domu couscous uruchamia lawinę wspomnień,
ale dla Was może to być rozpoczęcie przygody z Tunezją
i jej  wyjątkową kuchnią.

Couscous z wołowiną i warzywami

Składniki:

300g couscousu ( lub dostępny w Polsce paczkowany kuskus )
200-300 g wołowiny ( antrykot, kark )
3 łyżki koncentratu pomidorowego
34-5 łyżek oleju
2 duże ząbki czosnku
1 mała cebula
2 marchewki
1 mała biała rzepa lub kawałek dużej
3-4 ziemniaki ( po 1 lub 2 na osobę )
kilka oliwek
2 łyżeczki soli, 1 łyżeczka tabl (  opcjonalnie ), 1 łyżeczka harissy lub ostrej papryki w proszku
2-3 liście laurowe
szczypta pieprzu i curry, łyżeczka masła ( do samego couscousu po ugotowaniu, a jeszcze bez sosu )

Etap pierwszy:

Myję, obieram i kroję na kawałki warzywa. Odkładam na bok, później stopniowo będę je dokładać do sosu.

Etap drugi:

Pokrojone na dość duże kawałki mięso mieszam w garnku z olejem, koncentratem i powoli podsmażam. Po ok.10 min  dodaję wyciśnięty przez praskę czosnek, mieszam 2-3 min i stopniowo dodaję ciepłą wodę do zakrycia mięsa. Gotuje na średnim ogniu przez 1-2 godz. w zależności od rodzaju mięsa. W międzyczasie mieszam i uzupełniam wodę. Kiedy mięso zaczyna się robić lekko miękkie, do sosu wrzucam twarde warzywa : marchewkę i rzepę.

Etap trzeci:
Ok. pół godz przed końcem gotowania zaczynam przygotowywać couscous. Do dużej miski wsypuję couscous, wlewam 1 łyżkę oleju, dobrze mieszam, następnie dodaje szklankę zimnej wody. Po wymieszaniu odstawiam na 5-10 min aż kaszka zwiększy swoją objętość. W tym czasie do sosu wrzucam pozostałe warzywa, czyli nieduże ziemniaki w całości, a 5 min przed końcem ciecierzycę. Nad gotującym się sosem  stawiam górną część garnka z couscousem i całość gotuję przez 15, max 20 min.
Po ugotowaniu couscous przekładam do dużej miski, dodaję szczyptę pieprzu i curry, łyżeczkę masła, mieszam dokładnie. Następnie wlewam sos, mieszam całość, układam na dużym talerzu i dekoruje mięsem i warzywami.
Couscous doskonale smakuje z naturalnym jogurtem, kefirem, oliwkami bądź kiszonymi warzywami.





















czwartek, 24 września 2015

Waniliowe babeczki na jesienne smutki



Pieczenie babeczek to nasze ulubione zajęcie w kuchni.
Nic tak nie jednoczy rodziny jak kulinarne być albo nie być.
Z babeczkami to nawet jest jeszcze lepiej.
Nie można ich tak sobie zwyczajnie upiec.
Trzeba to zrobić z sercem.
To odwieczny rytuał,
który z roku na rok kosztuje mnie więcej ...sprzątania i zamieszania.
Cała trójka chętna do (współ)pracy, zwłaszcza przy końcowym etapie, czyli lukrowaniu.
To już jest prawdziwa magia, bo każdy przenosi swoje dekoracyjne wyobrażenia do rzeczywistości.
Na blatach wokół nas leżą porozrzucane papilotki, miseczki z kolorową zawartością,
brokatowe posypki, delikatne serduszka, posrebrzane kuleczki.
Przez chwilę świat wydaje się bajecznie kolorowy,
a nawet najzwyklejsze waniliowe babeczki stają się małymi dziełami sztuki.

Najłatwiejsze waniliowe babeczki

Składniki:
( w temperaturze pokojowej ! )

3 jajka
1 szklanka cukru
3 szklanki mąki pszennej
100 g masła
starta skórka z cytryny
laska wanilii lub kilka kropli olejku waniliowego
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki sody

Na lukier:

3 szklanki cukru pudru
odrobina gorącej wody
kilka kropli czerwonego barwnika spożywczego

Żółtka wraz z cukrem i masłem ucieram na puszystą masę. Robię to przez 4-5 min na najwyższych obrotach miksera. Następnie dodaję przesianą wcześniej mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą oraz skórkę z cytryny i wanilię ( olejek waniliowy ). Ponownie mieszam całość, już bez używania miksera. Ciasto nakładam porcjami ( ok. 2/3 wysokości ) do formy na babeczki. Piekę w temperaturze 170 stopni przez ok.25 min.
W osobnych miseczkach przygotowuję biały, czyli naturalny i czerwony lukier. Po wlaniu do cukru pudru odrobinę gorącej wody,  ucieram masę energicznie do powstania kremowej konsystencji.
Wystudzone babeczki lukruję, dodaję ozdobną posypkę i układam w kolorowym papilotkach.









wtorek, 22 września 2015

Caponata i ciabatta, czyli: fantastico


Nie lubię używać nazw dla niektórych potraw.
Wiem, że bywają konkretne, narodowe, tradycyjne,
gdzie wręcz wypada używać nazewnictwa.
Nie mogę przecież gotować przez 3 dni kapusty z leśnymi dodatkami
i udawać, że to nie jest bigos
albo umieszczać nad parą kaszki z pszenicy durum
i nie nazywać jej couscousem.
Z dzisiejszym daniem jest podobnie.
Niby coś tam pokroiłam, niby doprawiłam, niby zamieszałam,
więc teoretycznie to efekt mojej wyobraźni.
Tu jednak jest pewien szkopuł,
bo taką mieszankę warzywną jada się we Włoszech
i nazywa się caponata.
Czy sama nazwa nie jest już wystarczająco smaczna ?
Jeśli lubicie bakłażany, to możecie śmiało dodać ich podwójną porcję
i po podsmażeniu warzyw wlać łyżeczkę octu winnego.
Ja z tych dobrodziejstw zrezygnowałam i zrobiłam swoją wersję.
Wypróbujcie caponatę na zimno w towarzystwie, jakżeby inaczej, ciabatty.
Fantastico :)

Caponata  ze słonecznej Italii

Składniki:

1 bakłażan
2 cukinie
2 pomidory
1 cebula
kilka zielonych oliwek
kilka kaparów
sól, słodka mielona papryka, suszone oregano
natka pietruszki

Bakłażana umieszczam w zimnej, lekko osolonej wodzie i pozostawiam na 30 min. Następnie dobrze płuczę i kroję na grube kawałki. Podsmażam na oleju, po czym dodaję pokrojone w podobny sposób cukinie, pomidory, przyprawy oraz posiekaną dość grubo cebulę. Oczywiście pomidory wrzucam dosłownie na 2 min pod koniec smażenia, czyli mniej więcej po 15 min. Całość posypuję oregano i natką pietruszki.











niedziela, 20 września 2015

Domowe beziki z lemon curd, czyli w pogoni za babcinym ideałem



Z opowieści Mamy wiadomo było,
że babcia Dorotka robiła najpyszniejsze beziki na świecie.
Nie pamiętam ich smaku,
bo kiedy byłam mała, wyemigrowała do drugiej córki do Szwajcarii.
Muszę wierzyć Mamie na słowo,
bo w kwestiach rodzinnych historii miała pamięć bezwzględną
i z chęcią wracała do lat swojego dzieciństwa.
Dzięki niej z łatwością mogłabym odtworzyć klimat tamtej epoki,
tragiczne losy Mamy najbliższych uwikłanych w wojenne zawieruchy,
mimo wszystko radosne dzieciństwo w rozśpiewanym domu pełnych kobiet,
bo mężczyźni poszli w bój,
patriotyczne wieczory pełne ludowych pieśni i ukochanych wierszy,
wspólne pieczenie wymyślnych ciasteczek i lukrowanie babeczek.
Niestety w czasie ucieczki przed gradem kul,
przepadły cenne zapiski babci,
więc Mama nadaremnie próbowała odtworzyć smaki swojego dzieciństwa.
Podobnie było z bezami, bo pamiętała jedynie,
że "papier pergaminowy, białka, miałki cukier, trochę tego i trochę tamtego".
Tęsknię za smakiem tamtych opowieści,
które już nigdy nie powrócą.

Teraz siadamy sobie razem w salonie, zapalamy ulubione świece ( bo to już ten czas ),
odtwarzamy najpiękniejsze fragmenty z rodzinnych kart historii,
zaparzamy aromatyczną herbatę
i zajadamy się domowymi bezikami.
Nasze rodzinne wieczory też kiedyś przejdą do historii,
ale ja, na wszelki wypadek, umieszczę tu dla moich dzieci,
swoją wersję bezowych smakołyków.

P.S. Nawet nie śmiałabym dążyć do babcinego ideału. Po prostu wykorzystałam uzbierane z ostatnich wypieków białka. Ot, koniec romantycznej historii.

Najłatwiejsze domowe beziki

Składniki:

4-5 białek
200 g drobnego cukru
kilka kropli soku z cytryny
szczypta soli

Białka ubijam na sztywną pianę z dodatkiem szczypty soli, a pod koniec stopniowo dodaję cukier, sok z cytryny i kontynuuję jeszcze przez chwilę. Masę układam łyżką na papierze do pieczenia. Bezy piekę w temperaturze 100-110 stopni przez 50-60 min, a następnie zostawiam lekko uchylony piecyk przez ok.30 min. Ten czas dotyczy małych bezików, które dość szybko wysychają, więc nie wymagają długiego procesu.
Upieczone i wystudzone przekładam domowym lemon curd lub pozostawiam do zjedzenia w podstawowej formie.


















piątek, 18 września 2015

Trochę lata i nieco jesieni na śniadaniowym talerzu



Trudno mi tak nagle zapomnieć o lecie.
Na bazarku tęsknym wzrokiem patrzę na kolorowe papryki,
błyszczące bakłażany i malinowe pomidory.
Przeżywam rozterkę, bo niby dociera do mojej świadomości jesień,
ale dusza ciągle jeszcze tęskni do promieni słońca.
Ostatni tydzień łaskawie nas obdarzył tym,
co w lecie jest najpiękniejsze.
Rozszalały mi się zioła, znowu dumnie wyginały się w stronę żaru z nieba.
Szczęśliwe, dalekie od ludzkiego marudzenia, że za gorąco.
Tylko parę dni, a zaczęły dziać się cuda.
Nawet pewien niezidentyfikowany obiekt, ponoć zielony, wijący się leniwie w trawie
rozłożył się dumnie na naszym pięknym osiedlu.
Szkoda mu się stąd ruszać i pewnie siedzi gdzieś tam wciśnięty pomiędzy urocze krzaczki.
Niestety od tego czasu moje życie zmieniło sens,
bo wszędzie go wypatruję i maszeruję przez środek,
oby jak najdalej od zieleni.
Od czasu do czasu przemknie tylko ktoś wywijający kijem,
ale bez obaw, to tylko mój mąż,
który nie boi się egzotycznych stworów i zapragnął zostać łapaczem węży.
A może nawet i lokalnym bohaterem...
Jak widać, różne emocje niosą z sobą ciepłe dni.
Wystarczy kilka przyjaznych promieni z nieba
i od razu świat się ożywia.
Mam nadzieję, że nie dotyczy to, jakby na to nie spojrzeć, naszego węża
i nie będzie więcej kosztował kąpieli słonecznych.
A tymczasem zapraszam Was na jeszcze letnie, a już jesienne śniadanie.

Letnio-jesienne śniadanie

Przykładowy zestaw:

sałatka z roszponką, fetą i pomidorami
sałatka z grillowanych papryk z cebulką i czosnkiem
jajka zgrabnie usadzone
muesli z ulubionymi owocami
graham ze słonecznikiem
herbata z cytryną

 







środa, 16 września 2015

Omlet z nadzieniem w stylu leczo


Omlet jest zdecydowanie moim śniadaniowym faworytem.
Ze względu na wczesne wstawanie nie jadam przed wyjściem z domu posiłku.
Przy wschodzie słońca jestem zainteresowana jedynie kawą.
Za to w weekendy ogarnia mnie istne omletowe szaleństwo.
Nadziewam go, czym się da, ulepszam ulubione wersje,
podrzucam mojej nastoletniej ferajnie do spróbowania.
W minioną sobotę poczułam jesień,
więc w moim omlecie pojawiły się typowe dla tej pory roku warzywa i kolory.
Omlet nadziałam lekką wersją leczo, uwieczniłam go na zdjęciu
i co usłyszałam od kochanego synka:
" No, tak, wszystko, co najlepsze to na koniec.
Niby zdjęcia, zdjęcia, a my to co" ?
To było po tym, jak wpałaszował swój puchaty omlet z serkiem topionym.

Omlet z nadzieniem w stylu leczo

Składniki na omlet:

2 jajka
łyżka zimnej wody
odrobina soli i pieprzu
masło do smażenia

Na leczo:

kawałki kolorowych papryk
pół cebuli
ząbek czosnku
sól, słodka mielona papryka, oregano
olej do smażenia

Kolorowe papryki kroję w paski i podsmażam przez chwilkę na oleju, po chwili dodaję pióra z cebuli i czosnek oraz przyprawy. Po 2-3 min gotową mieszankę układam na połówce omletu.