poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Moja ukochana "Aicha" w tunezyjskim amfiteatrze


"Aicha" po raz pierwszy dotarła do moich uszu
w wyjątkowej scenerii.
Po długiej jeździe przez tunezyjską Saharę
prawie 20 lat temu dotarliśmy na nocleg
w jednej z saharyjskich oaz.
Na tle czarnego nieba błyszczały tysiące gwiazd,
które oświetlały podane nam miejscowe specjały.
Nie mogło zabraknąć couscousu, brika z płynnym jajkiem
i daktyli o najpiękniejszej barwie i słodyczy pod słońcem
( choć tu raczej pod księżycem ).
Sympatyczni kelnerzy serwujący dania z ciągłym "Oui, gazelle",
próbujący za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę
i wywołać naszą sympatię.
Po obiadokolacji był czas na obowiązkowe nocne rozmowy pod rozgwieżdżonym niebem,
gdzie w tle dobiegały pierwsze dźwięki "Aichy".
Bardzo dobrze się poczułam przy tej muzyce,
która, wtedy jeszcze nie wiedziałam, towarzyszyć mi będzie przez lata
i za każdym razem wywoła we mnie tęsknotę za tamtym beztroskim czasem,
gdzie wędrówki przez Saharę nie wywoływały lęku
i gdzie świat na chwilę stanął w miejscu.
Po tylu latach, gdy już nie jestem tamtą beztroską dziewczyną,
miałam okazję wreszcie usłyszeć Go na żywo.
Najpierw czekanie w długiej kolejce,
przeglądanie samochodów, torebek,
kilka wozów policyjnych, strażacy,
wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa,
aby czuć się bezpiecznie.
Przed oczami wspaniały amfiteatr z olśniewającym widokiem na całą Bizertę.
Jeśli wydaje Wam się, że na koncertach widzieliście już wszystko,
to wyobraźcie sobie kobiety ukryte w hijabach, galabijach
lub inne piękności z rozwianymi lokami, ostrym makijażem,
matki z małymi dziećmi, poduszkami, tunezyjskimi kefteji,
słonecznikami, orzeszkami i innymi miejscowymi przekąskami.
Niestety gwiazda każe na siebie długo czekać,
ale kiedy w końcu się pojawia, cała widownia szaleje.
W końcu wychodzi Cheb Khaled ze swoim słynnym uśmiechem,
niczym prosto z plakatu, widać,
że zmęczony po kartagińskim koncercie,
w czarnych, skórzanych spodniach i marynarce.
Kiedy ją zdejmuje, amfiteatr ogarnia szał
i nawet wystający brzuszek gwiazdy i komiczne ruchy wywołują zachwyt.
Tutaj się kocha muzykę całym sercem
i to się na każdym kroku pokazuje.
Co rusz machał mi ktoś przed nosem algierska flagą
i co chwila przeleciał mi przez głowę słonecznik
lub manewrował facet z czajniczkiem z parującą herbatą miętową.
Mam wyjątkowo niewiele zdjęć i nagrań,
bo miałam koło siebie prawdziwego fana Khaleda i tak szalał,
że bałam się o swój sprzęt.
Jestem pełna podziwu dla człowieka,
który tak zakręcił publicznością,
że z bólem patrzyłam na uciekający czas.






Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Jestem ciekawa Twojej opinii.