wtorek, 30 września 2014

Taka sobie kolacja


Oczywiście najszybciej można zrobić na kolację nasze słynne polskie kanapki.
Nigdzie na świecie nie widziałam takich wspaniałych kompozycji
piętrzących się na niewielkiej powierzchni kromki chleba.
Nawet nie muszą mieć specjalnych nazw,
jak np. w krajach niemieckojęzycznych "die Gurkenschnitte" ,
ot, zwyczajna kanapeczka z kilkoma plastrami ogórka.
Nasze po prostu są,
latem zwariowane, kolorowe, zimą nieco spokojniejsze, jednowarstwowe.

Uwielbiam robić kanapkowe kompozycje,
ale bardzo często wprowadzam do kolacyjnego menu elementy egzotyczne,
mieszam barwy i smaki nieco odległe od naszych.
A kiedy moim kochanym znudzą się kulinarne wariacje i zatęsknią za czymś prostym, swojskim, naszym,
zawsze mogą poprosić o kanapeczkę z szynką i pomidorem.







poniedziałek, 29 września 2014

Słodka niedziela




W niedzielę musi być ciasto,
nie ma innej możliwości.
Wszystkie diety w kąt, nie liczymy dobijających kalorii
i nie analizujemy składu w pochłanianym kawałku ciasta.

Najlepiej upiec w niedzielę rano,
bo sobotni wypiek całego weekendu nie przeżyje,
zostanie jedynie w formie ostatnich okruszków,
które smakują wyjątkowo.
To zwyczaj wyniesiony z rodzinnego domu.
W ciągu tygodnia kupowane drobne ciastka, cukierki,
a dopiero w sobotę szaleństwo wypieków.
Ja siedząca nad najnowszym numerem "Filipinki"
i mama podsyłająca z kuchni aromatyczną zapowiedź niebywałej uczty.
Koniecznie duża blacha, jabłka z najlepszego sortu, ser trzykrotnie mielony,
jeśli mak, to własnoręcznie przeciśnięty przez maszynkę,
kruszonka tylko z prawdziwym masłem,
walka o wylizywanie miski z surowym ciastem...

Scenariusz powtarza się w naszym domu,
z tygodnia na tydzień, z weekendu na weekend,
a i często w ciągu tygodnia.

Na zrobienie ( i zjedzenie ) dobrego ciasta zawsze znajdzie się czas...



Ciasto 3 bit i mój przepis dla Was

Składniki:

- 1 puszka masy krówkowej ( opcjonalnie mleko skondensowane )
- 6 paczek herbatników ( zależy od wielkości naczynia i ilości warstw )
- 2 opakowania śmietanki 30 lub 36 %
- 1 opakowanie śmietan - fix
- 1 tabliczka czekolady ( gorzka lub mleczna )

Szybsza wersja masy budyniowej:

- 2 budynie waniliowe lub śmietankowe
- 500 ml mleka
- 3/4 kostki masła

Dla chętnych domowa masa budyniowa:

- 500 ml mleka
- 2 żółtka
- 150-180 g masła
- 2/3 szkl. cukru ( 100 - 120g )
- 3 łyżeczki mąki ziemniaczanej
- 2 łyżeczki maki pszennej

Etap pierwszy:

Gotuję 1 i 1/2 szkl mleka z cukrem. Pozostałe mleko, żółtka i 2 rodzaje mąki mieszam i dodaję do gotującego się mleka. Energicznie mieszam, aby nie powstały grudki i gotuję przez 1 min. Odstawiam do ostygnięcia. Następnie ucieram masło na gładką masę i dodaję stopniowo do zimnej masy budyniowej.

Etap drugi:

Masę krówkową w puszce wstawiam na kilka min do gorącej wody. Po wyjęciu wylewam masę na ułożone w formie lub w naczyniu herbatniki. Na wierzch kładę kolejną warstwę herbatników.
Gotuję 2 budynie waniliowe zgodnie z przepisem na opakowaniu.
Po ostudzeniu miksuję je z 3/4 kostki masła.Gotowa masę budyniową rozprowadzam na ostatniej warstwie i znowu dodaję herbatniki.
Ubijam 2 śmietanki, a pod koniec dodaję 1 opakowanie śmietan-fixu.
Wykładam na ciasto i wierzch posypuję startą czekoladą lub wiórkami bądź posypuję kakao.
W celu uzyskania odpowiedniej formy i smaku wstawiam ciasto na kilka godzin do lodówki.

Dla ułatwienia warstwy w skrócie:

herbatniki - masa krówkowa - herbatniki - masa budyniowa - herbatniki - bita śmietana - starta czekolada








sobota, 27 września 2014

Kolorowy zawrót głowy



Z bólem i smutkiem odkładam do szafy ulubione kolory lata.

Dzisiaj jest tak pięknie, że nawet nie smuci przegrany mecz syna.
Optymistycznie żółte stroje nie pomogły,
ale nasi młodzi piłkarze się nie poddają,
dumnie prężą pierś w stronę słońca,
czekając na swoje wielkie wejście,
na odegranie najważniejszej roli życia,
pobyć bohaterem boiska choć przez jeden mecz...

W domu przyjemna atmosfera,
siedzimy, rozmawiamy, milczymy,
każdy zatopiony w swoich zajęciach, zdaje się nieobecny,
ale to tylko pozorne,
bo propozycja wspólnego zjedzenia obiadu czy obejrzenia ulubionego programu
spotyka się z natychmiastową akceptacją.

Wracam do swoich kolorów,
będzie mi ich brakować przez najbliższe miesiące.
Nie schowam ich za głęboko,
będę się nimi posilać w czasie jesiennych smuteczków...












piątek, 26 września 2014

W stronę słońca



Wczoraj łapaliśmy przelotne, jeszcze ciepłe promienie słońca.
Coś, co dotychczas było obecne, naturalne i zdawało się, że zostanie z nami na zawsze,
powoli gaśnie, oddala się, piecze przez minutę,
kiedy już łaskawie obdzieli nas swoimi promieniami.
Później długa cisza i wypatrywanie, czy choć wyjrzy na chwilę.

Trzeba zacząć żyć inaczej,
przestawić receptory na inny odbiór rzeczywistości...
wyczarować szczęście w kuchni,
upiec serowo - szpinakową tartę z boczkiem,
posiedzieć dłużej z synkiem,
który z chęcią ustali menu na kolejny dzień,
przyjrzeć się bliżej córkom, jak wydoroślały po minionym lecie,
nie złościć się na ich ciągle jeszcze luźno-wakacyjne podejście do życia,

odnaleźć ślady słońca we własnym domu...









Owocowo




 To nic, że smutno i dżdżyście,
ciemno o poranku, ledwie można otworzyć sklejone po śnie oczy, 
gorzkie przebudzenie przed kolejnym wyzwaniem, 
niekończący się pęd ku nowym zadaniom...
a jednak jakaś wewnętrzna siła pozwala na iskierkę radości, 
niewinny promyczek nadziei...
Rozszalała po lecie dusza pragnie słońca i kolorów...

Nie lubię otaczać się szarościami,
nie potrafię żyć wśród spokojnych przestrzeni,
nawet niespodziewane smutki staram się umniejszać i ubarwiać.
Tak, lubię patrzeć na świat kolorowo,
z własną mieszanką poglądów i barw.

Nawet dzisiaj, zmęczona wrześniowymi szaleństwami szkolnymi
moje myśli krążą wokół soczystych barw owoców,
odczuwam silną tęsknotę za zapachami lata, zwłaszcza w mojej ukochanej Tunezji.
Brakuje mi rozmachu bugenwilii, drobniutkiego, upajającego na łóżku w sypialni jaśminu,
okazałych przydrożnych oleandrów...
Nie, z tego wariactwa nie mam zamiaru się leczyć.










środa, 24 września 2014

Skarby z piwnicy



Wczoraj popadłam w sentymentalny nastrój,
nie tylko za sprawą jesiennej słoty i buczącego za oknami wiatru.
Niechcący przekopałam całą piwnicę,
dosłownie, bo wyszłam z niej nieco przydymiona i otumaniona od kurzu.
Ale za to jaki to cenny kurz,
kurz wspomnień i czarów minionych lat...
Dotarłam do najgłębszego zakątka,
gdzie moim oczom ukazał się taki oto cudny widok:
mikroskopijne sweterki dla mojej pierwszej córeczki,
a z nimi ożyło oczekiwanie na pierwsze kopnięcia w brzuchu,
pierwsze bicie małego serducha,
słodycz spotkania z nią pewnej zimowej nocy.

Całą torbę ze świeżo wyprodukowanymi przeze mnie sweterkami,
zaplątanymi w kolorowe włóczki z wetkniętymi w środek drutami
przyniósł tata, a mój mąż dla swojego pierwszego dziecka do szpitala,
ot, tzw. wyprawka w męskim wydaniu.
Gdzie tam śpioszki, pieluszki, kaftaniki, przecież urodziła się zimą,
więc normalne, że trzeba maluszka odpowiednio odziać. 






Moje dwie królewny już nieco podrosły, wtargnęły w nasze życie
ze swoimi gimnazjalno-licealnymi problemami i szalonymi pomysłami,
już od dawno nie chcą czytania na dobranoc,
a raczej same podtykają mi ciekawe artykuły z internetu.
A dla synka nie robiłam już sweterków na drutach,
ale za to w garderobie noworodka pojawiły się żółcie, zielenie, błękity,
żadnego różu.






poniedziałek, 22 września 2014

Jabłka, wszędzie jabłka




Jabłek próbowałam w wielu krajach,
ale nigdzie nie smakowały tak doskonale jak w Polsce.
Rumiana skórka, kuszący aromat,
sok cieknący po brodzie...
Jesienne chłody przesiąknięte cynamonem...

Jak szybko zmieniają się nasze kulinarne gusty,
jeszcze niedawno wzdychaliśmy do rozszalałych od czerwieni arbuzów,
a już marzymy o smakach na chłodniejsze dni.
Jesień rządzi...










sobota, 20 września 2014

Nasze tunezyjskie śniadanka



Wrzesień nas niebywale rozpieszcza, ale nie będzie to trwać wiecznie.
W końcu słońce przykryją chmury, a nam się zamarzy solidne, ciepłe śniadanko.
Znowu będziemy czekać na spokojniejszy dzień,
aby usiąść przy wspólnym stole i bez porannej gonitwy
zrealizować śniadaniową listę życzeń,
omlet z curry i natką pietruszki, tortilla z sezonowymi dodatkami, francuskie, choć polskie tosty,
miseczki muesli z uprażonymi ziarnami, chrupiące bułeczki z nocnego wypieku,
rozpływająca się figowa marmolada,
miód cieknący po palcach...
aromatyczna kawa z pianką, owocowa herbatka,
sok z soczystych pomarańczy,
cudowne przekrzykiwanie się nawzajem...







Szczególnie teraz tęsknię za naszymi tunezyjskimi porankami :
zacieniony taras, ledwie przebudzone słońce,
aromaty dobiegające z kuchni,
ukochany rozkładający na stole pyszności z pobliskiej piekarni,
teściowa z radością oczekująca naszych porannych rozmów,
dzieci odkładające na bok telefony,
jesteśmy razem...to się liczy.
Tak lubię.








środa, 17 września 2014

Sielsko, anielsko...



Moje dzieciństwo, choć w pełni miejskie, pełne było hasania po łąkach, zbierania ukochanych polnych kwiatów na wianki, szukania czterolistnej koniczyny, podglądania wylęgających się czajek i dzikich kaczek.
Szacunek dla piękna przyrody wpoił we mnie tata, niepoprawny, jak na ponure, komunistyczne czasy,
fotograf - samouk, nasz rodzinny Puchalski, który godzinami potrafił czekać na unikalny okaz ptaka.
Dzięki niemu na kuchennych parapetach kwitły pierwsze wiosenne stokrotki.

W dorosłym życiu obca stała się potrzeba posiadania cioci czy wujka na wsi.
Byłam niewzruszona na opowieści o porannym pianiu koguta, stogach pachnącego siana, 
wakacyjne wyjazdy na podmiejskie rancza.
Ciągnęło mnie do wielkich miast, obleganych kurortów, zatłoczonych uliczek.
Uwielbiałam dogłębnie poczuć szaleństwo biegania po wystawach, muzeach, bazarkach,
przeciskanie się między dumnymi wieżowcami.
Ciągłe poszukiwanie miejsc na wielokulturowej i kulturalnej mapie miasta...

Teraz widzę zmiany, które powoli pojawiają się na dojrzalszym etapie mojego życia.
Zaczynam oswajać się z ciszą, coraz bardziej tęskno mi do wypadów poza miasto,
cieszy mnie odkrywanie nowych, nieznanych, niezwykłych w swej prostocie miejsc.