piątek, 31 października 2014

Ojja tunisienne, czyli jaja w sosie :)



Kocham ten zestaw o każdej porze roku.
Jajka w lodówce są, koncentrat pomidorowy też,
więc można stworzyć jedno z podstawowych i przyjemnie łatwych dań tunezyjskich.
Ojja może być na prędce zrobionym obiadem,
bogatym śniadaniem czy ciepłą kolacją po mroźnym, zimowym dniu.
Świetnie odegra swą rolę jako poczęstunek dla niezapowiedzianych gości.
I proszę mi tu nie mówić, że to po prostu jajecznica z pomidorami czy omlet,
bo i z takim wyjaśnieniem się spotkałam.
To danie pokocha zabiegana żona, poznająca tajniki kuchni nastolatka
czy samotny, przemęczony sesją student.
Można zrobić wersję podstawową, gdzie bazą będą pomidory lub koncentrat
i sadzone jajka.
Jeśli zawartość lodówki przedstawia się imponująco, wówczas możemy dodać więcej składników.
Nie przesadzajmy tylko z ich ilością, aby nie dodawać wszystkiego, co mamy pod ręką.
Moja dzisiejsza wersja przedstawia ojja z ziemniakami i papryką, a dodatek stanowi bułeczka w stylu ciabatty.

Ojja tunisienne i mój przepis dla Was

Składniki:

3 lub 4 jajka
2 łyżki koncentratu pomidorowego
2 ziemniaki
1 mała cebulka
1 duży ząbek czosnku
pół papryki ( ładnie się  prezentuje kolorowa )
olej
sól, czerwona papryka w proszku
1 łyżeczka harissy

Etap pierwszy:

Na patelni podsmażam pokrojone w kostkę ziemniaki. Kiedy się lekko zrumienią, dodaję pokrojoną cebulkę i ponownie chwilkę smażę. Następnie dodaję koncentrat, przyprawy i wyciśnięty przez praskę czosnek . Mieszam całość, nie przerywając smażenia. Dodaję pół kubeczka wody i mieszam. Po 10 min dodaję pokrojoną w grubą kostkę paprykę. Gotuję jeszcze przez jakieś 10-15 min.

Etap drugi: 

Wbijam do środka jedno jajko, dobrze mieszam, a pozostałe ( po jednym na osobę ) staram się delikatnie usadzić w sosie. Przykrywam pokrywką i po ścięciu się jajek odstawiam na bok. Przekładam na talerze, posypuję natka pietruszki i pieprzem z młynka.
Ojja doskonale smakuje jedzona z bagietką ( wersja idealna ) lub chrupiącą bułeczką.




"Siorba", czyli chorba



Podobno wszystkie dzieci uwielbiają pomidorówkę.
Moje też często życzą sobie typowo polski obiad z zupą pomidorową na czele.
Oczywiście, aby nie było za prosto,
każde z innym dodatkiem: makaron nitki, świderki, ryż, zupa do picia, ze śmietaną wymieszaną na talerzu,
ze śmietaną na środku talerza.
Ja bym najchętniej zazieleniła taką zupę bazylią i oregano,
dodała małe pierożki, posypała parmezanem.
Niestety, zupa ma być prosta, bez upiększaczy.
Mam nadzieję, że kiedyś chociaż wspomną: " taka jak u mamy ".

Tunezyjczycy też mają swoją pomidorową.
Nazywa się chorba i jest, według mnie, najdoskonalszą i prostą w wykonaniu zupą Maghrebu.
Ma znaczenie niemalże symboliczne, bo w czasie Ramadanu stanowi pierwszy posiłek po zakończeniu postu
i jest rozdawana biednym wiernym.

Dla chorby byłabym gotowa zdradzić rodzimą pomidorówkę.
U nas nazywana też dla żartu siorbą. Tak mówiła moja mama i nasze pociechy, kiedy były jeszcze małe.
Najsmaczniejsza jest zrobiona na prawdziwym mięsie, ma wówczas wyrazisty smak.
Gotowana na bazie skrzydełek z kurczka jest subtelniejsza, ale nasz syn, rasowy wielbiciel konkretnego mięsa, od razu potrafi wyczuć inny posmak.
Istotną cechą zupy jest fakt, że idealnie nadaje się na polski, zimowy obiad
i na upalną tunezyjską kolację.
W dzisiejszy jesienny dzień też smakowała doskonale.


Chorba tunisienne i mój przepis dla Was

Składniki:

300 g drobno pokrojonej wołowiny lub baraniny
          lub 3 skrzydełka
3 łyżki koncentratu pomidorowego
2 ząbki czosnku
1 mała cebulka
olej
zielona, ostra papryka
sól, pieprz, tabl, kolendra, harissa
makaron typu zacierki lub nitki

Mięso kroję na drobne kawałki, układam na dnie garnka, wlewam olej, wsypuję przyprawy, dodaję czosnek wyciśnięty z praski i zaczynam powoli podgrzewać. Stopniowo dolewam wodę i gotuję na małym ogniu. Po ok. godzinie od rozpoczęcia gotowania wrzucam do garnka pokrojoną cebulkę i drobny makaron.
Gotuje jeszcze przez 10 i 15 m.
Po przełożeniu zupy na talerze wyciskam odrobinę soku z cytryny lub limonki i posypuję natka pietruszki.








środa, 29 października 2014

Tunezyjskie frytki - mniej znaczy więcej



Zapewne znacie ten problem : stanie przez pół dnia w kuchni,
planowanie, kombinowanie, wyszukiwanie potraw,
które każdemu będą odpowiadać i wywołają przynajmniej lekki zachwyt.
Ileż to energii trzeba poświęcić, aby codzienny posiłek
wywołał zadowolenie, a po latach był pretekstem do wspomnień o wyjątkowym domu.
Nasze miejsce zamieszkania nie ma nic wspólnego z codziennymi rytuałami.
Nawet kulinarne zwyczaje przenosimy każdorazowo do Tunezji.
Oczywiście w hotelach ulegamy urokowi obfitego bufetu
i korzystamy ze wszystkich oferowanych dobrodziejstw.
Bardzo często pojawia się myśl, że w domu spróbuję coś podobnego zrobić.
Jemy powoli, dawkujemy stopniowo kolejne dania z bufetu,
z chęcią zestawiamy różne elementy ze sobą.
Szaleństwo w pełni...

W tunezyjskim domu sprawy wyglądają podobnie.
W gotowanie jest zaangażowana ukochana Mima, babcia,
które odsłoniła przede mną tajniki kuchni tunezyjskiej.
W czasie wakacji nasza kuchnia jest świadkiem powstawania niejednej perełki z Maghrebu,
babcia chce nam uchylić nieba, a jej zamiłowania do gotowania i umiejętności
wprawiają mnie w zakłopotanie.
Powinniście zobaczyć jej rozżalenie, kiedy na standardowe pytanie babci : "Co na obiad ?"
pada odpowiedź, że frytki.
Tunezyjskie frytki smakują wyjątkowo.
Po co się męczyć, gotować przy 40 stopniach czy jechać po roztopionym asfalcie po świeże ryby na targ ?
Wystarczy przecież obrać kilka ziemniaków - gigantów, pokroić w słupeczki lub szersze paski,
wrzucić do gorącego oleju i po kilku minutach położyć jeszcze skwierczące na talerzu.

Tunezyjska frytkomania trwa...

Ile to razy przywołujemy wspomnienia i marzy nam się miska babcinych frytek.
Gdyby jeszcze można było je zjeść na tarasie, w towarzystwie żaru słońca
i powdychać powietrze przesycone latem i beztroską...




wtorek, 28 października 2014

Prosta Carbonara



Z pewnością nikt nie potrafi zrobić lepszego spaghetti niż Włosi.
Najwspanialsze z sosem carbonara jadłam oczywiście we Włoszech i we włoskiej części Szwajcarii.
Całkiem niezłe było w Warszawie, Zakopanem i Tunezji.
Warunkiem dobrego smaku był mający oczywiście pojęcie o smakach Italii kucharz,
ale i doskonały parmezan.
W niektórych restauracjach pojawiały się przerysowane wersje na to danie.
Nie wiem, skąd takie pomysły, skoro carbonara jest najprostszą na świecie makaronową kombinacją.

U nas w domu jada się dość często makaron z sosem boczkowym.
Jest to jedno z nielicznych dań, które smakuje każdemu z naszej piątki.
Doskonale się sprawdza w sytuacjach, kiedy wracamy późno do domu,
a nie mamy czasu na wystawny, sycący obiad.
Wystarczy jedno, porozumiewawcze spojrzenie i zaledwie kilka minut, aby stworzyć oryginalny posiłek.



Spaghetti alla carbonara i mój przepis dla Was

Składniki:

500 g spaghetti
4 żółtka ( lub 3 całe jajka )
100 ml mleka
100-150 g przerośniętego wędzonego boczku
100 g startego parmezanu
masło
sól, czarny pieprz

Etap pierwszy:

Najpierw ubijam żółtka, mleko i parmezan na gładką, dość rzadką masę. Dodaję sól i czarny pieprz.
Kroję w kostkę boczek i podsmażam na małym ogniu z niewielką ilością masła. Powinien się lekko wytopić i zrumienić.

Etap drugi:

Spaghetti gotuję w osolonej wodzie, odcedzam i przekładam gorący makaron do patelni. Mieszam z boczkiem i masłem. Całość polewam szybko sosem jajecznym, dobrze mieszam i po przełożeniu na talerze posypuję czarnym pieprzem z młynka.

sobota, 25 października 2014

Couscous na ... Nowy Rok


Dzisiaj przypada pierwszy dzień Nowego Roku Muzułmańskiego.
Zgodnie z kalendarzem muzułmańskim to 1436 rok Hidżry, czyli migracji proroka Mahometa z Mekki do Medyny w 622 roku.

W naszym domu od lat mieszają się tradycje muzułmańskie i chrześcijańskie,
codziennie uczymy się tolerancji dla innej kultury i religii.
Zawsze też z chęcią znajdujemy okazję do celebrowania małych, rodzinnych świąt.
Poza tym jest to doskonała okazja dla przybliżenia rodzinnego domu i tradycji mojemu mężowi.
Jemu szczególnie brak bogactwa tunezyjskich potraw
i gwaru w czasie świątecznych spotkań z liczną rodziną.

Dla mnie nie ma piękniejszych świąt od Bożego Narodzenia,
ale dzisiejszy dzień jest miłym przerywnikiem w oczekiwaniu na grudniowy przepych.
Świętowanie w Polsce graniczy niekiedy wręcz z cudem.
Nie zawsze mam pod ręką potrzebne produkty,
a znajomy, przesympatyczny Algierczyk, gdzie się zaopatrywaliśmy w doskonałe mięso
zrezygnował z prowadzenia sklepiku.
Na jego miejscu pojawił się kolejny ...salon fryzjerski.
Dlatego dzisiaj nie będzie tradycyjnej potrawy mloukhia, z zielonych, sproszkowanych liści,
bo skończyły mi się zapasy z Tunezji.

Za to wczoraj przygotowaliśmy couscous, który podaje się w przeddzień święta,
więc wszystko udało się zgodnie z planem.
To danie narodowe Tunezji, traktowane z należną mu pobożnością.
Dla mnie też jest wyjątkowe.
Baraninę zastąpiłam wołowiną, ale jeśli macie dostęp do dobrego i zaufanego źródła mięsa,
to polecam baraninę.

Przygotowanie tradycyjnego couscousu nie jest trudne, ale wymaga dużego zaangażowania i czasu.
Najlepiej jeśli posiadacie specjalny garnek cuscusera  ( duży garnek, w którym w dolnej części gotuje się sos lub woda, a w górnej couscous ). Jeśli nie, to odpowiedni będzie garnek do gotowania na parze.
Najwięcej pracy wymaga przygotowanie warzyw. Ja zawsze robię to od razu i układam wszystkie warzywa na talerzu, aby pamiętać, które dodać na różnym etapie gotowania. Pokrojone ziemniaki wkładam do zimnej wody, aby nie ściemniały.
Na pewno jeszcze niejednokrotnie będę pisać o różnych wariantach tej potrawy, a dzisiaj w odsłonie, jak poniżej.

Couscous z wołowiną i warzywami

Składniki:

300g couscousu ( lub dostępny w Polsce paczkowany kuskus )
200-300 g wołowiny ( antrykot, kark )
3 łyżki koncentratu pomidorowego
3-4 łyżki oleju
2 duże ząbki czosnku
1 mała cebula
2 marchewki
1 mała biała rzepa
3 ziemniaki
zielona papryka lub 2 długie, ostre
3 łyżki cieciorki z puszki
2 kawałki świeżej kapusty
kilka oliwek
2 łyżeczki soli, 1 łyżeczka tabl, 1 łyżeczka harissy lub ostrej papryki w proszku
szczypta pieprzu i curry, łyżeczka masła
2 liście laurowe

Etap pierwszy:

Myję, obieram i kroję na kawałki warzywa. Odkładam na bok, później stopniowo będę je dokładać do sosu.

Etap drugi:

Pokrojone na dość duże kawałki mięso mieszam w garnku z olejem, koncentratem i powoli podsmażam. Po ok.10 min  dodaję wyciśnięty przez praskę czosnek, mieszam 2-3 min i stopniowo dodaję ciepłą wodę do zakrycia mięsa. Gotuje na średnim ogniu przez 1-2 godz. w zależności od rodzaju mięsa. W międzyczasie mieszam i uzupełniam wodę. Kiedy mięso zaczyna się robić lekko miękkie, do sosu wrzucam twarde warzywa : marchewkę i rzepę.

Etap trzeci:

Jakieś pół godz przed końcem gotowania zaczynam przygotowywać couscous. Do dużej miski wsypuję couscous, wlewam 1 łyżkę oleju, dobrze mieszam, następnie dodaje szklankę zimnej wody. Po wymieszaniu odstawiam na 5-10 min aż kaszka zwiększy swoja objętość. W tym czasie do sosu wrzucam pozostałe warzywa. Nad gotującym się sosem  stawiam górną część garnka z couscousem i całość gotuję przez 15, max 20 min.
Po ugotowaniu couscous przekładam do dużej miski, dodaję szczyptę pieprzu i curry, łyżeczkę masła, mieszam dokładnie. Następnie wlewam sos, mieszam całość, układam na dużym talerzu i dekoruje mięsem i warzywami.
Do dania doskonale pasuje kefir naturalny.










środa, 22 października 2014

Jej wysokość pigwa




Pigwa to owoc w Polsce niedoceniany.
Nie powiem, że nieznany, bo moja mama pochodziła z poznańskiego
i tam często był wykorzystywany.
Pigwami uraczyła mnie sąsiadka.
Przyznała, że nie wie, co z nimi zrobić, że podobno dobre na marmoladę,
ale trzeba dodać jabłka.
Znajomi wegetarianie znają i przetwarzają. To coś dla nich, bo uważam,że mają wyostrzone kubki smakowe i doceniają nietypowe smaki. Zaskoczyło ich jedynie połączenie pigwy z różą.
Większość osób po pierwszym spotkaniu z pigwą ma średnio przyjemne wrażenia.
Spójrzmy prawdzie w oczy: pigwa ma smak  kwaśny i cierpki, jest twarda i oporna.
Nie można jej zjeść na surowo, bo grozi to wykręceniem twarzy w dziwnym grymasie
i połamaniem zębów.
Ja porozkładałam swoje pigwy w całym mieszkaniu.
Mają nieziemski zapach. Brakuje mi tylko kręcących się wokół pszczół,
a obraz byłby czysto wakacyjny.

Trochę mi tylko dziwnie, kiedy je tak widzę w otoczeniu jesiennych kolorów,
bo pigwę znam oczywiście z Tunezji.
Tam się narodziła moja miłość do coing, bo takiej nazwy używa się na określenie pigwy w tym kraju.
Zawsze zachwycałam się widokiem dojrzałych owoców przy kontrastującej zieleni i błękicie.
Żadne nasze śniadanie w tunezyjskim domu nie obyło się bez marmolady z pigwy.
W miniony weekend postanowiłam sobie odtworzyć choć trochę tej przecudnej, letniej atmosfery.
Moja praca pozostawiła po sobie bąble na palcach i poparzony język, ale naprawdę było warto.
Zachęcam Was do zrobienia dżemu z pigwy z dodatkiem wody różanej.
Może odkryjecie nowe doznania.

Marmolada z pigwy i mój przepis dla Was

Składniki:

pigwa
cukier
woda różana ( opcjonalnie )
cytryna

Etap pierwszy:

Owoce pigwy myję i czyszczę szczoteczką. Obieram ze skóry i od razu odkrawam małe kawałeczki aż do pestki. Niektórzy dzielą owoc na części jak jabłko i usuwają gniazda ze środka. Moja wersja jest mniej bolesna dla rąk i nie ma wymaga tyle pracy. Dodatkowo kroję pigwę na jeszcze mniejsze kawałki.
Przekładam do garnka, skrapiam lekko sokiem z cytryny ( aby nie ściemniała ) i zasypuję cukrem. Odstawiam na 10-15 min.

Etap drugi:

Owoce smażę na minimalnym ogniu przez 2 godz, odstawiam i następnego dnia jeszcze ok.godzinę. Pod koniec wlewam wodę kwiatową ( 1 łyżkę na 1 kg owoców ). Po lekkim wystudzeniu całą masę miksuję do uzyskania konsystencji dżemu. Ponownie podgrzewam i nakładam dżem do wyparzonych słoiczków.
Pasteryzuję ok.20 min.

Pigwę można też pokroić na plasterki i zasypać cukrem. W takiej formie, wstawiona do lodówki stanie się fajnym dodatkiem do zimowej herbaty.












 

wtorek, 21 października 2014

Ryż z wątróbką i kurczakiem na niepogodę




Od wczoraj gniewna jesień przypomina o sobie na każdym kroku.
Chłodno, wietrznie, ciemno,
wieje, buczy, groźnie zawodzi.
Słońce o nas zapomniało, a w zamian podsyła rozwścieczony wiatr,
który rzuca na prawo i lewo czym się da.
Jak tak dalej pójdzie, to niedługo zostaniemy z widokiem na obdarte z liści drzewa.
Nagle zniknęły czerwienie i żółcie,
wiatr rozproszył wielobarwne dywany.
Jesień próbuje przekonać nas do swoich dojrzałych brązów.

U nas w kuchni też dzisiaj zmiana kolorystyki,
jednakże nadal miłe dla oka i zdrowe, bo przygotowane na parze.
Mężowi też się udzielił brunatny nastrój.
To jego pomysł na danie.
Martwił się tylko, że bez nazwy.
Czy wszystko musimy podporządkować, określić ?
Niech smak sam się obroni.


Ryż z wątróbką i kurczakiem i mój przepis dla Was

Składniki:

200 g ryżu ( 2 paczki )
200 g wątróbki indyczej lub cielęcej
200-300 g piersi z kurczaka
1 cebula
2-3 łyżki zielonego groszku z marchewką z puszki
2 łyżki cieciorki z puszki
łyżeczka koncentratu pomidorowego ( opcjonalnie )
1-1 i 1/5 łyżeczki soli
0,5 łyżeczki pieprzu
0.5 łyżeczki papryki ostrej w proszku

Etap pierwszy:

Myję, kroję na kawałeczki i oczyszczam wątróbkę. To samo robię z kurczakiem. Do garnka wsypuję ryż i zalewam go wrzątkiem. Odstawiam na 5 minut.

Etap drugi:

W dużej misce mieszam odsączony z wody ryż, dodaję kawałki kurczaka i wątróbki, pokrojoną dość grubo cebulę, dodaję warzywa, przyprawy i mieszam. Następnie przekładam zawartość do górnej części garnka na parze, wlewam do połowy garnka wodę i ustawiam na średnim ogniu.
Danie gotuję pod przykryciem ok.45-50 min, w międzyczasie mieszam całość jeden lub dwa razy.











poniedziałek, 20 października 2014

Ze starych, biednych czasów



Są ciasta, które wspominamy latami
i sama myśl o nich wywołuje falę ciepłych wspomnień.
Nie noszą dumnej nazwy, niekiedy w ogóle jej nie mają,
a funkcjonują na zasadzie " kiedyś jadłam takie u cioci", "moja mama robiła".
Pomimo swej prostoty przez lata całkiem dobrze funkcjonują na rynku,
a swą popularność zawdzięczają również nieskomplikowanemu przepisowi.

Nie znam źródeł powstania tego ciasta, ale biorąc pod uwagę okres jego największej popularności,
jestem pewna, że w wielu domach królowało na stołach w czasie ubogiego zaopatrzenia sklepów.
Puste półki wywoływały istną lawinę kombinacji kuchennych,
pieczenie ciast najprostszych i najtańszych, wyszukiwanie produktów zastępczych,
szaleńczą wymianę zdobytych przepisów.

Mam wielki szacunek do kobiet, żon, matek, gospodyń domowych
za ich wolę przetrwania i walkę o produkty każdego dnia.
U nas ciasto z kaszką manną przygotowywała moja starsza siostra,
już wówczas dorosła.
Mama piekła swoje klasyki, nie wtrącała się w nowatorskie pomysły córki.
A my wszyscy z nadzieją czekaliśmy na kolejny wypiek
i zawsze byliśmy zdumieni, jak można wyczarować coś tak wspaniałego
z podstawowych składników, które można było znaleźć w każdym blokowisku z wielkiej płyty.
Nie mogło się nie udać i to też zachęcało do robienia go na poczekaniu,
np. po przyjściu do domu ze zdobytym cukrem w wielogodzinnej, kilometrowej kolejce.
Jego wygląd był nieważny, mogło się rozlatywać przy próbie krojenia nożem.
Najlepiej smakowało wyjadane z gorącej i dymiącej blachy.

Dzisiaj tez zajmuje ważne miejsce w moich kuchennych poczynaniach,
ale specyficznego smaku tamtych lat nie da się odtworzyć.

Ciasto z kaszką manną i jabłkami i mój przepis dla Was

Składniki:

1 szklanka kaszki manny
1 szklanka cukru
1 szklanka mąki pszennej
1 kostka masła lub margaryny
4-5 jabłek
łyżeczka proszku do pieczenia
cukier waniliowy

Etap pierwszy:

Myję, obieram i kroję jabłka na małe kawałeczki lub ścieram na tarce.

Etap drugi:

Do miski wsypuję mąkę, cukier, kaszkę mannę, cukier waniliowy i proszek do pieczenia.
Mieszam składniki i 1/2 z nich wsypuję do natłuszczonej formy.Następnie układam warstwę jabłek, a na nich pozostałą część mieszanki. Na wierzchu układam pokrojone w kawałki masło.
Można podwoić składniki i upiec ciasto warstwowe.

Piekę ok.45-50 min lub dłużej z podwójnych składników w temp.170 stopni.











niedziela, 19 października 2014

Relaksujący dżem z jabłek



Cynamon, goździki, starta skórka z cytryny
i jabłka, dużo jabłek - to mój temat przewodni na dziś.
Kocham robienie dżemów, marmolad czy wykwintnych konfitur.
Bardzo uspokajające zajęcie,
przy którym można wykonać wszystko inne,
bo przecież jabłka smażą się same.
Oczywiście najpierw obieranie jabłek.
Telewizor, ulubiony program muzyczny,
oczy wpatrzone w ekran, ręce same obierają, czysty relaks.
Krojenie lub ścieranie, zasypywanie cukrem, odstawianie na bok,
aby puściło sok i powolne smażenie.
Doskonała okazja do przemyśleń, bo mieszanie łyżką w garnku nie jest czynnością wymagającą.
Zazwyczaj mieszam od czasu do czasu, a w drugiej ręce trzymam książkę.

W tak prosty sposób w domu dzieją się czary...
Do porannych placuszków można dodać świeżo uprażone jabłka,
a owsiankę przełożyć warstwami musu prosto z garnka.

Powietrze nasycone jest aromatami jesieni,
która w takiej formie jest prawdziwym błogosławieństwem.
Chce się jej więcej i więcej,
więc do domu znosi się kolejne owoce,
do których można dorzucić skórkę pomarańczową.

Muszę uważać, bo kto to później wszystko zje ?
Chyba, że zima w tym roku będzie wyjątkowo długa i mroźna.







sobota, 18 października 2014

Sałatka z ...zupy




W połowie tygodnia pojawił się u nas rosół.
Przez większość członków rodziny powitany z radością.
To zapowiedź zmiany temperatury i spędzania coraz więcej wspólnych, ciepłych chwil razem.
Ochota zrobienia porządnej zupy rosła we mnie wraz z pogarszającym się mrokiem,
nie samo jej konsumowanie, ale sam fakt przygotowań.
Nie żałowałam warzyw do mięsnego wywaru.
Wcześniej miksowałam je i robiłam mielone kotlety dla dzieci.
Kolejna próba przemycenia zdrowych produktów zakończona sukcesem.
Niestety zawsze musiałam wydłubywać natkę pietruszki,
ale czego nie zrobi się dla uśmiechu dziecka.

Dzisiejsza kolacja jest, w pewnym sensie, efektem ubocznym wcześniejszego gotowania.
Warzywa posłużyły mi do zrobienia tradycyjnej polskiej sałatki.
Nie uznaję zjadania jej przy konkretnej okazji.
To danie tak udane w swej prostocie,
że aż się prosi o przyrządzenie w zwyczajny dzień.
Oczywiście wolę sałatki bardziej wyrafinowane,
ale dziś nie komplikujmy sobie życia.

Sałatka doskonała, bez przepisu,
bo każdy tworzy własna historię tej warzywnej mieszanki.
W ramach minimalnego szaleństwa można dodać posiekaną natkę pietruszki i koperek.
Wyjątkowo nie eksperymentuję tu z arabskimi przyprawami,
ma być swojsko i bez kombinacji.
Do naszej polskiej, kultowej już przystawki mój kochany podchodzi raczej z rezerwą.
Dla niego jest to rosyjska sałatka,
którą zjada ze dwa razy w roku na toście z dodatkiem tuńczyka.
Wówczas nasze danie nabiera zupełnie innej mocy.













czwartek, 16 października 2014

Nasz chleb codzienny



W naszym domu chleb jest obdarzony głębokim szacunkiem.
Zawsze będzie mi się kojarzył z Mamą i domem rodzinnym.
Pajda świeżego chleba, z chrupiącą skórką i białym od mąki spodem,
maźnięty masłem...
Pajdka, skibka, dupka - o nią zawsze zacięta kłótnia,
w tej kwestii nic się do dzisiaj nie zmieniło.
Jak niewiele było nam potrzeba do szczęścia...
Pamiętam robienie kulek z lekko gliniastego środka i zjadanie ich w drodze ze szkoły.
Nie było tysiąca gatunków chleba i bułek,
ale jeden wielki, okrągły, który towarzyszył każdej rodzinie.
Ćwiartkę takiego wypieku kroił mój brat i podjadał jeszcze cieplutki,
popijając herbatą.
To chyba były ówczesne popołudniowe przekąski.
Dzisiaj cudny bochenek zastąpiły nadmuchane twory z "wypieku na miejscu"
o gąbczastej konsystencji,
a poczciwą herbatę gazowane soki zagęszczone cukrem.

Mama zawsze pilnowała, aby chleb nie leżał "do góry nogami",
bo w domu będzie bieda,
nigdy nie pozwoliła wyrzucić choćby obeschłego kawałeczka.
Miała papierową torebeczkę, w której przechowywała resztki nie do spożycia.
Można je było przekazać sąsiadce, która zawoziła zebrane sucharki dla kur na wieś.
Mama wrzucała do sosu z wołowiny grubo krojoną skórkę od chleba,
aby nabrał wyrazistego koloru.
To nie była powszechna czynność ówczesnej gospodyni,
ale tajemniczy składnik przekazywany zaufanej osobie.

Kiedy w dalekiej niegdyś Szwajcarii, tak nam się w zamkniętej na świat Polsce wydawało,
zmarła moja babcia,
moja Mama słyszała w nocy zgarniane ręką okruszki ze stołu.
Metafizyczne przeżycie, bo w ten sposób przyszła się z nią  pożegnać. Taki zwyczaj miała jej mama,
moja też go przejęła, a i ja nie odejdę od stołu bez jego dokładnego oczyszczenia.

Wokół chleba była pewna magia, zwyczajność przechodząca niekiedy w tajemniczość.
To był nasz świat codzienny, gdzie przeobrażenia chleba w wytęskniony smakołyk rozgrywały się
na naszych oczach.
Z dreszczykiem emocji opowiadam dzieciom, jak to jesteśmy bogatsi od nich o jeden przysmak:
chleb na wodzie z cukrem.
Dzisiaj, gdy o tym myślę, mam gęsią skórkę, mieszankę tęsknoty i obrzydzenia.
Teraz bym tego nie zjadła, ale kiedyś ogarniał nas zaszczyt, że u nas się coś takiego jada.
Pamiętam jeszcze pozostałości oleju po plackach ziemniaczanych,
w których smażyło się na rumiano skwierczące kromki chleba i obficie posypywało cukrem.
Jeśli się nie mylę, to nie było żadnych papierowych ręczników, więc tłuszcz obficie spływał po palcach.

Dzisiaj przebieramy , wybrzydzamy, wypiekamy, znosimy do domu coraz to nowsze gatunki chleba.
W Tunezji też mamy swój ulubiony kukurydziany chlebek. Niekiedy wygrywa bój z bagietką.
On też jest nasiąknięty przeszłością,
bo to ulubione pieczywo mojego męża z dzieciństwa.