czwartek, 16 października 2014

Nasz chleb codzienny



W naszym domu chleb jest obdarzony głębokim szacunkiem.
Zawsze będzie mi się kojarzył z Mamą i domem rodzinnym.
Pajda świeżego chleba, z chrupiącą skórką i białym od mąki spodem,
maźnięty masłem...
Pajdka, skibka, dupka - o nią zawsze zacięta kłótnia,
w tej kwestii nic się do dzisiaj nie zmieniło.
Jak niewiele było nam potrzeba do szczęścia...
Pamiętam robienie kulek z lekko gliniastego środka i zjadanie ich w drodze ze szkoły.
Nie było tysiąca gatunków chleba i bułek,
ale jeden wielki, okrągły, który towarzyszył każdej rodzinie.
Ćwiartkę takiego wypieku kroił mój brat i podjadał jeszcze cieplutki,
popijając herbatą.
To chyba były ówczesne popołudniowe przekąski.
Dzisiaj cudny bochenek zastąpiły nadmuchane twory z "wypieku na miejscu"
o gąbczastej konsystencji,
a poczciwą herbatę gazowane soki zagęszczone cukrem.

Mama zawsze pilnowała, aby chleb nie leżał "do góry nogami",
bo w domu będzie bieda,
nigdy nie pozwoliła wyrzucić choćby obeschłego kawałeczka.
Miała papierową torebeczkę, w której przechowywała resztki nie do spożycia.
Można je było przekazać sąsiadce, która zawoziła zebrane sucharki dla kur na wieś.
Mama wrzucała do sosu z wołowiny grubo krojoną skórkę od chleba,
aby nabrał wyrazistego koloru.
To nie była powszechna czynność ówczesnej gospodyni,
ale tajemniczy składnik przekazywany zaufanej osobie.

Kiedy w dalekiej niegdyś Szwajcarii, tak nam się w zamkniętej na świat Polsce wydawało,
zmarła moja babcia,
moja Mama słyszała w nocy zgarniane ręką okruszki ze stołu.
Metafizyczne przeżycie, bo w ten sposób przyszła się z nią  pożegnać. Taki zwyczaj miała jej mama,
moja też go przejęła, a i ja nie odejdę od stołu bez jego dokładnego oczyszczenia.

Wokół chleba była pewna magia, zwyczajność przechodząca niekiedy w tajemniczość.
To był nasz świat codzienny, gdzie przeobrażenia chleba w wytęskniony smakołyk rozgrywały się
na naszych oczach.
Z dreszczykiem emocji opowiadam dzieciom, jak to jesteśmy bogatsi od nich o jeden przysmak:
chleb na wodzie z cukrem.
Dzisiaj, gdy o tym myślę, mam gęsią skórkę, mieszankę tęsknoty i obrzydzenia.
Teraz bym tego nie zjadła, ale kiedyś ogarniał nas zaszczyt, że u nas się coś takiego jada.
Pamiętam jeszcze pozostałości oleju po plackach ziemniaczanych,
w których smażyło się na rumiano skwierczące kromki chleba i obficie posypywało cukrem.
Jeśli się nie mylę, to nie było żadnych papierowych ręczników, więc tłuszcz obficie spływał po palcach.

Dzisiaj przebieramy , wybrzydzamy, wypiekamy, znosimy do domu coraz to nowsze gatunki chleba.
W Tunezji też mamy swój ulubiony kukurydziany chlebek. Niekiedy wygrywa bój z bagietką.
On też jest nasiąknięty przeszłością,
bo to ulubione pieczywo mojego męża z dzieciństwa.







Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Jestem ciekawa Twojej opinii.