środa, 29 października 2014

Tunezyjskie frytki - mniej znaczy więcej



Zapewne znacie ten problem : stanie przez pół dnia w kuchni,
planowanie, kombinowanie, wyszukiwanie potraw,
które każdemu będą odpowiadać i wywołają przynajmniej lekki zachwyt.
Ileż to energii trzeba poświęcić, aby codzienny posiłek
wywołał zadowolenie, a po latach był pretekstem do wspomnień o wyjątkowym domu.
Nasze miejsce zamieszkania nie ma nic wspólnego z codziennymi rytuałami.
Nawet kulinarne zwyczaje przenosimy każdorazowo do Tunezji.
Oczywiście w hotelach ulegamy urokowi obfitego bufetu
i korzystamy ze wszystkich oferowanych dobrodziejstw.
Bardzo często pojawia się myśl, że w domu spróbuję coś podobnego zrobić.
Jemy powoli, dawkujemy stopniowo kolejne dania z bufetu,
z chęcią zestawiamy różne elementy ze sobą.
Szaleństwo w pełni...

W tunezyjskim domu sprawy wyglądają podobnie.
W gotowanie jest zaangażowana ukochana Mima, babcia,
które odsłoniła przede mną tajniki kuchni tunezyjskiej.
W czasie wakacji nasza kuchnia jest świadkiem powstawania niejednej perełki z Maghrebu,
babcia chce nam uchylić nieba, a jej zamiłowania do gotowania i umiejętności
wprawiają mnie w zakłopotanie.
Powinniście zobaczyć jej rozżalenie, kiedy na standardowe pytanie babci : "Co na obiad ?"
pada odpowiedź, że frytki.
Tunezyjskie frytki smakują wyjątkowo.
Po co się męczyć, gotować przy 40 stopniach czy jechać po roztopionym asfalcie po świeże ryby na targ ?
Wystarczy przecież obrać kilka ziemniaków - gigantów, pokroić w słupeczki lub szersze paski,
wrzucić do gorącego oleju i po kilku minutach położyć jeszcze skwierczące na talerzu.

Tunezyjska frytkomania trwa...

Ile to razy przywołujemy wspomnienia i marzy nam się miska babcinych frytek.
Gdyby jeszcze można było je zjeść na tarasie, w towarzystwie żaru słońca
i powdychać powietrze przesycone latem i beztroską...




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Jestem ciekawa Twojej opinii.