poniedziałek, 13 października 2014
Mama piłkarza
W miniony weekend odczuliśmy pierwsze symptomy jesieni.
Zrobiło się szaro, ponuro, dżdżyście.
Do nieciekawej aury dołączyła wielka przegrana naszych chłopców.
Na treningach bojowi, strategiczni,
niestety ostatnio giną w starciu z przeciwnikiem.
Nasz mały chłopiec,
sięgający mi już do ramion...
Gra nie tylko o zwycięstwo, ale dla samego futbolu,,
który kocha ponad wszystko.
Upajamy się jego grą, kibicujemy, jeździmy na turnieje,
kupujemy mu nowe koszulki z logo ukochanej drużyny,
śledzimy modele najnowszych korków,
fotografujemy, nagrywamy, dokumentujemy każdy mecz.
Chrypniemy od krzyku po wygranej, po przegranej wycieramy ukradkiem spływające łzy,
pocieszamy, że to jeszcze nie koniec, że nieraz tak bywa,
że w życiu nie zawsze tak łatwo...
Zaprowadzamy, zawozimy, przyprowadzamy,
boisko, sala, hala, duża hala,
upał, słońce, deszcz, ulewa, wichura, szron, śnieżyca,
chrypka, katar, zmęczenie, znużenie, nauka,
trening, mecz, sparing, turniej...
W naszym domowym słowniku pojawiły się
auty, hattricki, faule, sparingi, walkowery,
w apteczce pełno plastrów, bandaży, opatrunków,
a na centralnym miejscu stoi lód w sprayu.
Przedpokój zamienił się w zbiorowisko piłek, ochraniaczy,
torebek sportowych, plecaków, bidonów, getrów, korków, halówek,
ortalionów, bluz klubowych, ocieplanych, przewiewnych,
kamyczków z boiska, błota, trawy, poprzyklejanych liści.
Nasz syn to kocha,
a my...
jak moglibyśmy żyć bez tego wszystkiego?
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Jestem ciekawa Twojej opinii.