czwartek, 7 maja 2015

Pokwietniowe reminiscencje




Kwiecień minął w zawrotnym tempie,
ustąpił miejsca godnemu przeciwnikowi,
który rozpanoszył się na dobre ze swoim zielonym dywanem.
Dla mnie nie był to najłatwiejszy miesiąc.
Był to czas, który miał przynieść rozwiązanie,
pocieszenie, ulgę po stromych schodach życia,
a przyniósł rozczarowanie, rozżalenie i gorzki posmak porażki.
Chociaż, może i nie do końca tak,
bo zawsze to, co na początku zdaje się podłe, niesprawiedliwe, nieznośne,
z czasem nabiera wielowymiarowej wartości.
Nowe, nieznane błądzi wokół mnie,
aż w końcu odkrywam,
że to jeszcze nie koniec mojego rozwoju,
że wiele zawiłych ścieżek przede mną,
tysiące zaplątanych nici nade mną,
ale dam radę,
bo z każdej opresji wychodzę bogatsza i silniejsza.
Nic mnie nie złamie,
bo sama w sobie potrafię znaleźć ukojenie.
Możliwe, że mój nieznośny optymizm wiszący nad krawędzią beznadziei
jest przesadzony,
może niepotrzebnie karmię się złudzeniami,
ale dobrze mi z tym,
bez tego nie istnieję...
A kiedy mi źle i jego tego, kogo kocham ponad życie nie ma blisko,
wówczas z tesknotą spoglądam w niebo, które swą urodą nigdy mnie nie zawiodło.













Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Jestem ciekawa Twojej opinii.