Turkusowe niebo pozwala na chwilę zapomnieć o kruchości ludzkiego życia.
Palmy dumnie wachlują powietrze nad naszymi głowami.
Uczucie beztroskiego, tunezyjskiego lata z naszą pierwszą, kilkumiesięczną córeczką.
Błogość przerwana jednym krótkim telefonem, że to już, że przegrał walkę,
no bo, aby żyć, trzeba chcieć, a on już jest bardzo zmęczony...
Szybki powrót do Polski, do rodzinnego domu, a raczej do szpitala,
gdzie podobno sprowadzają tylko beznadziejne przypadki pacjentów.
Wśród nich mój Tata, który powoli odchodzi na tamtą stronę.
Nie może zobaczyć małej Mimi, więc ogląda zdjęcia swojej ukochanej "tancereczki".
Przygląda mi się dziwnie i w końcu pyta: "A czy ty przypadkiem nie jesteś w ciąży " ?
Obrażam się na niego prawie śmiertelnie, a w tym wymiarze słowa te mają naprawdę metafizyczny sens.
Jak to, przecież właśnie zaczynam chudnąć po pierwszej ciąży, jestem pięknie opalona,
zrelaksowana po miksowaniu zupek w tunezyjskich hotelach,
nasycona miłością tunezyjskiej rodziny, jaka ciąża ???
Po weekendzie Tata umiera w domu, a mnie się udaje usłyszeć jego ostatnie tchnienie przez telefon...
Coraz częściej mam ochotę na herbatę, bez której dotychczas mogłam żyć,
ciągle chcę jeść owsiankę, a po niej zawsze sięgam po...mięso.
A więc jednak, słowa Taty były prorocze.
Pewnie odchodząc w zaświaty widział rzeczy, które przysłania nasz materialny świat.
Kilka tygodni przed porodem pakuję życiowy dobytek, próbuję okiełznać biegającą już i obijającą się o meble Mimi oraz ...torbę z ekwipunkiem do szpitala.
Mąż urządza tunezyjski dom ( Hammam Sousse, Rue du Rekin - brzmi zachęcająco ), a ja postanawiam powitać moje dziecko w tamtejszej klinice ( Clinique les Oliviers - też nieźle ).
Mimi zostaje z ukochaną Mamą, ja usuwam drabiny i resztki farby w kąt, wdycham śródziemnomorskie powietrze w domu otoczonym ukochanymi bougenwillami w odległości 50 m od plaży.
Pomimo nieziemskich widoków i bliskości najukochańszego mężczyzny po czasie jednak zmieniam zdanie
i wracam do Polski. Cóż, kobieta w ciąży zmienną jest...
Na miesiąc przed porodem mam problemy z wejściem do samolotu.
Nie, żebym się nie mieściła, choć mój ciążowy balon jest naprawdę imponujący.
W końcu wypełniamy formularz, że "siódmy miesiąc", "ciąża bliźniacza" ( Boże uchowaj !) i ...lecę.
Przy turbulencjach i lądowaniu prawie rodzę, ale mojej córeczce na szczęście nie spieszy się z przyjściem na ten cudowny świat.
Kiedy nadchodzi wyczekiwany termin, nic się nie dzieje.
Niepokoi to lekarza, który zaprasza mnie do szpitala, gdzie przez najbliższe dni wysłuchuję rodzących z całej okolicy.
Nie, to zdecydowanie nie jest dobra motywacja do przyspieszenia porodu.
Na nic zdają się moje tłumaczenia, że czekam na znak, na jakikolwiek sygnał z góry. Nie wierzy mi, że mam "tam" pewne układy i nie omieszkam ich wykorzystać.
Nagle jest, a raczej unosi się dumnie nad cmentarzem ( tak, to widok z mojego szpitalnego okna ),
chyba pierwszy bocian, który pojawił się nad miastem.
Dodam tylko, że rzecz się dzieje 3 kwietnia w imieniny Ryszarda, mojego Taty.
Witamy na świecie małe blond cudo o imieniu Sara.
Maleństwo o nietypowo jasnej karnacji, dalekiej od rodziców, wzbudza niemałe zainteresowanie.
Skutecznie blokujemy szpitalny telefon, siostra ( nota bene pielęgniarka z tutejszego oddziału noworodków )
z Mamą, swoimi dziećmi i moją Mimi wracają biegiem do szpitala, choć dopiero przed chwilą mnie opuścili,
szczęśliwy Tata przylatuje na drugi dzień z Tunezji i jako jedyny paraduje przez miasto w samej koszuli
( w błękitnej, mój przystojniak ), a tu nagle ziąb, no bo w końcu kwiecień - plecień.
Szalone początki z moją nowo narodzoną córeczką, drugim maleństwem stojącym przy szpitalnym łóżku i czekającym na potwierdzenie: "Tak, to twoja siostrzyczka" i z najcudowniejszym mężem przy boku.
Zaczynamy kolejny rozdział życia...
Sara ( kazała mówić na siebie Taja ), Sarunia, Saruchna, Saruchna, Saruśka, Saruś, Tajuchna,
była najsłodszym, najpogodniejszym i najbardziej otwartym na ludzi dzieckiem.
Cały samolot wiedział, że z wakacji wiozę barana ( spokojnie, w kawałkach ), ale ona najbardziej lubi polskie "totleciki". Łapała nas za słowa, w zaskakujący sposób kojarzyła fakty,
najszybciej z nas układała hasła w scrabble i odgadywała kalambury.
Z pasją grała z młodszym bratem we wszystkie planszówki i w karty.
W hotelach czytała mu książeczki i wymyślała zabawy w wodzie.
Ze swoją starszą o rok siostrą "Niunią" spędzała całe dnie na udawaniu syrenek i Barbie,
ale i sama potrafiła zaaranżować zabawę w pojedynkę, odwracała krzesła i robiła zjeżdżalnie dla swoich zabawek albo podskakiwała podśpiewując "hopa siupa".
W arabskich hotelach była pierwszą uczestniczką wieczornych animacji i klubowych tańców.
Zawsze woziłam dla swoich córeczek specjalne stroje na wieczorne występy.
Kiedy byliśmy z mężem aktywni zawodowo, często zostawała u mojej Mamy,
gdzie trzymała wystawkę z naszymi zdjęciami, a na jednym z nich była królowa Rania z mężem i dziećmi.
Tak nas widziała i to był dla mnie wielki komplement, a jednocześnie powód do płaczu,
bo bardzo za nią tęskniłam.
Dzisiejsza Sara to uparciuch ( w końcu zodiakalny Baran ), z mocnymi postanowieniami,
że jak już coś zaplanuje, to się tego nauczy.
Ma bardzo cięty język i specyficzne poczucie humoru ( to rodzinne ).
Ma niebywałą cierpliwość i wolę nieustannej, ale konstruktywnej walki.
Pomimo dwukrotnego gipsu ( ręka i noga ) nie poddała się i nadal grała z pasją w piłkę nożną.
Przez lata trenowała swojego brata i uczyła go tajemniczych trików.
Była wyjątkowo łaskawa na wszystkie "Siaja pokaz", "Siaja jak" czy "Siaja zlób ".
Obecnie miłość do Realu ( obie wzdychałyśmy do Ronaldo na płycie Narodowego ) została na ścianach pokoju i przerodziła się w pasję do rapu ( napiszę RAP-u, bo mnie zabije ),
a szczególnie do dziwnego dla mnie zjawiska pod tytułem Nicki Minaj.
Sara wspaniale rapuje po angielsku, ( ja bym się przy tym co najmniej opluła ), pisze mądre piosenki i choć nie nadążam za jej upodobaniami muzycznymi, to muszę przyznać, że jej teksty są naprawdę fucking good.
Marzy o studiach w Ameryce i chwilami myślę, że ze swoim pozytywnym nastawieniem i upartością
pewnie jakimś cudem jej się to uda.
Moja córeczka jest piękną, wysoką dziewczyną o nietuzinkowej urodzie ( w końcu pół Tunezyjka ),
roześmianych oczach i wspaniałych, długich lokach, które z koloru mąki nabrały barwy miodu.
Nie szuka na siłę przyjaźni, nie zabiega o znajomości,
niekiedy woli swoją samotnię, gdzie oddaje się muzycznej pasji.
Niekiedy efekty tej miłości są dość głośne, ale dzięki temu jestem na bieżąco z muzycznymi trendami.
W dniu Jej 16-tych urodzin przesyłamy życzenia najgłębszej miłości.
P.S. Nie gniewaj się za to zdjęcie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Jestem ciekawa Twojej opinii.