To był prawdziwy ciasteczkowy szał. Przez cały Adwent piekłyśmy z córką ciasteczka. Były nasze ulubione niemieckie klasyki, jak Vanillekipferl, Engelsaugen, Puddingplätzen, Eierlikörplätzchen, kolorowe i kruche maślane ciastka z lukrem. Nie mogło zabraknąć czekoladowych pralinek z adwokatem i Bailleys.
Przez piętra niósł się zapach cynamonu, goździków, migdałów i pomarańczy. W trakcie pieczenia popijałyśmy gorące kakao z bitą śmietaną, a w tle wszechobecny był Buble lub niezawodny Hallmark.
Najprzyjemniej było zapełniać puszki pachnącymi ciasteczkami. Wiele z nich ruszyło w świat, bo przecież taki jest też ceł tego wielkiego adwentowego pieczenia. Chyba miałyśmy taką samą radość jak obdarowywani.
Z bólem serca odkładam ukochane foremki do następnego roku. Czekam na kolejne ciasteczkowe wyzwanie, bo choć zewsząd bombardują nas nowe trendy, to tradycja jest u mnie najwyżej punktowana.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Jestem ciekawa Twojej opinii.