czwartek, 8 stycznia 2015
Domowy smalec - czasami warto pogrzeszyć
Widok z okien o poranku zapowiadał zimę, białą, puszystą,
z przebłyskami milionów śnieżnych gwiazdek.
Wszystko gdzieś się rozwiało, wróciła wszechobecna ponurość i oczekiwanie
na właściwą porę roku.
Niech już nadejdzie ten syberyjski niż, niech znowu powieje i sypnie,
niech nastąpi oberwanie chmury, zamieć, śnieżyca,
prawdziwa zadyma w środku zimy,
cokolwiek...
byleby nie ta bezpłciowa plucha i mieszanina spóźnionej jesieni z przedwiośniem.
Zimy nie ma, a i tak naszła nas niespodziewana ochota na domowy smalec.
Wiem, wiem, już sama nazwa prosi o rozgrzeszenie,
ale nie zjemy go za dużo, niech sobie stoi i czeka na nieposkromione zachcianki.
Myślę, że mu będzie u nas dobrze i pobędzie trochę dłużej.
Dla mniejszego poczucia winy odłożyliśmy znaczną część słoniny dla sikorek,
które może będą szybsze od zimy.
To zwyczaj z mojego rodzinnego domu.
Żadnych wyszukanych karmników, fantazyjnych konstrukcji z ziaren,
po prostu swojskie dokarmianie w postaci grubaśnego plastra słoniny.
Smalec z mięsem, cebulką i jabłkiem
Składniki:
200 g mięsa mielonego ( u mnie z indyka )
300-400 g słoniny
1 duża cebula
1 jabłko
sól, pieprz, majeranek
Najpierw kroję słoninę w kostkę. Podgrzewam ją na patelni lub w rondelku na małym ogniu. Po ok. 30-40 min dodaję mielone mięso, które podsmażam wraz z roztapiającą się słoniną. Dopiero pod koniec procesu wytapiania dodaję pokrojone w kostkę cebulę i jabłko oraz przyprawy. Dla uzyskania bielszej barwy, dodaję odrobinę mleka. Płynny smalec przelewam do ceramicznego naczynia i czekam aż dobrze ostygnie.
Podaję na ciemnym pieczywie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Jestem ciekawa Twojej opinii.