poniedziałek, 9 marca 2015
Dzień Kobiet - goździki, rajstopy i czekolada
No i kolejny Dzień Kobiet za nami.
Trochę to przykre, że minęło niczym pierwszy powiew wiosny, bo bardzo lubię to święto.
Może dlatego, że jestem, jakby nie było, dzieckiem PRL-u
i to obciążenie genetyczne jest u mnie bardzo silne.
Z rozrzewnieniem wspominam Święto Kobiet w zamierzchłych czasach,
kiedy to niczego nie było wolno, ale obchodzić ten dzień hucznie, a i owszem.
Po ponurych ulicach ze smutnymi oczami i siatami świeżo upolowanego kawałka mięcha
maszerowały kobiety z czerwonymi goździkami.
Istny wysyp czerwieni, przeplatany rozkosznym zapachem frezji.
No, te już oczywiście od zasobnego pracodawcy indywidualisty,
bo goździki to była raczej fabryczna masówka.
Do urodziwego kwiecia dołączane były nierealne do kupienia, poczciwe rajstopy,
symbol ówczesnego seksapilu.
To nic, że były w nieokreślonym rozmiarze "one size" i miały najbardziej ohydny kolor na świecie.
Liczył się fakt, że każda kobieta wyszła z pracy z podarunkiem,
a w domu czekał na nią tego dnia wyjątkowo trzeźwy mąż z kolejnymi życzeniami dla swojej "starej".
Postanowił wrócić na czas do domu i łaskawie nie szlajać się po okolicy.
O, to było już coś,
ale taki darczyńca był łaskawy tylko w Dzień Kobiet.
U mnie w domu 8 marca zawsze był tort.
Zbyt duży, z kremem w połowie z margaryny, z zabójczą różą pośrodku,
ogólne wrażenia: przerost formy nad treścią.
Tort trzeba było jeść, bo zamawiał go tata ze swojego kieszonkowego.
Nie był typem romantyka, który powitałby swoje kobiety bukietem kwiatów,
ale o torcie zawsze pamiętał i to zawsze o takim samym, zresztą chyba był tylko ten jeden rodzaj.
To był jego sposób na miłość...
W tamtych czasach my, kobiety z rodzin doświadczonych życiem pomiędzy pustymi, sklepowymi półkami,
robiłyśmy sobie czekoladę.
To był wynalazek na skalę światową, niewiele przypominał oryginał, ale przetrwał kolejne pokolenia.
My, kobiety Nowej Ery też się taką raczyłyśmy.
Ja wolałabym z bakaliowymi dodatkami, ale pozostałyśmy przy wersji herbatnikowej.
W końcu żyjemy w czasach, kiedy każdy ma prawo wyboru,
nawet w kwestii czekolady.
Czekolada z PRL-u
Składniki:
1 kg mleka w proszku
1 kostka masła lub margaryny
1 szklanka cukru
1 szklanka wody
2-3 łyżki kakao
2-3 paczki herbatników
W garnku rozpuszczam na niewielkim ogniu masło, dodaje wodę, cukier oraz kakao. Podgrzewam do rozpuszczenia tłuszczu i połączenia się wszystkich składników. Zdejmuje na chwile z ognia i wsypuję mleko w proszku, przez cały czas mieszając. Zostawiam jeszcze chwilę na rozgrzanej płycie i dobrze mieszam wszystkie składniki. W tym momencie sprawdzam też konsystencję mieszanki. Jeśli masa jest za gęsta, możecie dodać odrobinę wody i dobrze wymieszać. W foremce lub pojemniku, wyłożonymi folią aluminiową, układam najpierw na dnie całe herbatniki, które zalewam gorącą masą, następnie znowu herbatniki itd. Czekoladę zostawiam do wystudzenia, a później umieszczam w lodówce na co najmniej 2 godz.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Jestem ciekawa Twojej opinii.